Strony

środa, 9 lutego 2011

Dom rodzinny w Dólnej Wsi

to ja , mam ok. 9 lat. Na progu moja mama Krystyna

Pamiętam, że  jako mała dziewczynka wchodziłam do tej części domu z wielkim przejęciem. Był tam specyficzny zapach drewna  i  ziół. Półmrok dodawał jeszcze nutkę tajemniczości. Nie wiem dlaczego, ale dzisiaj mam odczucie, że był porzucony. Wtedy już dziadek wymurował dom z cegieł, ta część pozostała chyba tylko z przyczyn  konstrukcyjnych.
Stał tam ogromny stary piec rozciągający się przez prawie całą długość domu.



                        Część kuchenna, to piec chlebowy, piec do gotowania i dziura pod piecem dla małych kózek i kurcząt tzw. grubka.
Długo jest jeszcze wykorzystywany do pieczenia chleba i świątecznych ciast.. Bo skoro ja pamiętam drożdżowe ciasto z kruszonką pieczone w tej części domu, to musiały to być lata 60-te XX wieku.
Duży stół i ławy do siedzenia, różne kosze i koszyki oraz sprzęty potrzebne do prowadzenia domu.

musi to być rok 1953, bo jest Grażynka

Drugą część pieca, to zapiecek. Mama opowiadała mi, że tam spała jej babcia Małgorzata, a później starsze dzieci.
W zimowe wieczory zbierały się przy nim maluchy, aby posłuchać opowieści ojca. Ja też miałam okazję wysłuchać niejednej "strasznej" opowieści dziadka.
Po drugiej stronie stał kredens, w którym były trzymane naczynia i produkty żywnościowe: śmietana, ser czy masło. Panował chłód, pewnie dla tego, że nie było podłogi, tylko klepisko.
Na ścianie wisiały dwa duże obrazy święte i  "święty" obraz mojej praprababki Franciszki,

Pod oknem stał wielki stół stolarski, przy którym dziadek Stanisław wykonywał różne przedmioty z drewna.  Babcia też
z niego korzystała, odciskała sery w drewnianym imadle.


Przed domem oczywiście musi być studnia. Istnieje chyba do dzisiaj, tylko jest ukryta.


Sebastian-kuzyn i Madzia-siostrzenica
Przed domem, był też trzepak do wietrzenia pościeli i sterta piasku. Nie do zabawy, ale my oczywiście  tam bawiliśmy się.

I mały ogródek na warzywa i kwiaty. Utkwiły mi w pamięci pomarańczowe liliowce i niebieskie "buciki" tojad.
Z warzyw: zielony groszek, marchew i pietruszka.

 Jest też sad przed domem, konik dziadka Stanisława.  Były tam papierówki, koksa pomarańczowa, szara reneta, malinówki,  gruszki . śliwki, wiśnie
i rajska jabłoń.- owoce tej jabłoni były szczególne w naszym domu.

 Były używane do kiszenia kapusty i ubieraliśmy nimi choinkę na święta Bożego Narodzenia.
Taka choinka wyglądała przepięknie. Były małe z czerwonym rumieńcem, aromatyczne i bardzo smaczne z lekką nutka goryczy. 

W piwnicy, gdzie były przechowywane płody roznosił się niesamowity aromat. Jabłka górowały nad pozostałymi owocami i warzywami. Nie miałam zakazu wstępu do piwnicy, ale zawsze po kryjomu chadzałam tam na kiszone jabłuszka. Okazywało się później, ze nie byłam jedyną winowajczynią znikania rajskich jabłuszek. A nie było prosto do nich się dostać, bo na deklu od beczki z kapustą leżał ogromny kamień.
Na moje szczęście, dziwnym trafem pojawiał się zawsze dziadek Staszek i mi w tym pomagał.

Zapomniałam o najważniejszym miejscu zabaw- strychu. Po bardzo stromej drabinie wspinałyśmy się do lamusa Stały tam wszystkie nie potrzebne sprzęty i ogromy kufer ze skarbami. Różne zdjęcia, dokumenty i ślubna suknia babci. Wszystkie dziewczyny musiały chociaż na moment ja przymierzyć. Welon miał największe powodzenie.
Widok ze strychu rozciągał się na całą okolicę .Dolina Raby i Beskid Niski z jednej strony, a z drugiej: pola, lasy i łąki.

W tygodniu wszyscy pracowali , ja byłam jeszcze małą dziewczynką, to właściwie nic nie robiłam. Wszędzie za nimi się "włóczyłam". wszędzie musiałam zajrzeć i podglądać jak i co robią. 
Za to w niedzielę wszyscy którzy mogli zjeżdżali się do domu.
Oczywiście ja, w tle chyba siostra wujka Andrzeja

Obiad niedzielny w letnie dni jadaliśmy przy tym stole, pod parasolem zwisających gałęzi wiśni. i jabłoni .Był rosół z kury z makaronem robionym przez Babcię, a później Grażynkę- najmłodszą córkę.
Kura w sobotę jeszcze biegała, a w niedzielę już była na naszych talerzach . Nie raz płakałam z żalu za którąś ulubienicą. (wszystkie zwierzęta jakie były u Dziadków, były do głaskania- a nie do jedzenia)
Czasami zjeżdżali się niespodziewanie w większym towarzystwie, ale na szczęście kura była bardzo podzielna. Babcia wszystkich chciała ugościć, nawet kosztem własnego posiłku.
Skoro mowa o kurach, to starą część domu od nowej dzieliła sień. Jedne drzwi były frontowe, drugimi wychodziło się za domem do obory i stodoły.
to znowu ja

I tu kawałek  stodoły z maleńką starą oborą. Cegła czeka już do budowy nowej . Z tyłu za mną widać "Burka." Karmienie kur, to ulubione zajęcie  nie jednej małej dziewczynki. Nie każdej "myślenickiej wnuczce" było dane zakosztować pobytu u Dziadków. Jedni mieszkali za daleko, innych jeszcze nie było  na świecie. Różnice wiekowe, pomiędzy najstarszą, a najmłodszą siostrą- to 20 lat. Klaudia czy Alinka ( kuzynki urodzone w 1983), nie miały takiej możliwości.
Każde ferie i wakacje spędzałam u moich  Dziadków, zaprzyjaźniając się polami, łąkami
i lasami.
Przyglądając się ciężkiej pracy na roli i gospodarstwie. Spracowane ręce i wysmagana twarz,
to obraz który będzie mi zawsze towarzyszył, gdy będę wspominać moich Dziadków Annę i Stanisława Klatków z Myślenic.


Kilkoro z nich powraca po kilkudziesięciu latach na "ojcowiznę".
Za domem stała ogromna stodoła , a przy okazji młodzież z tego obejścia;
Kazek (Klatka)Skarczewski  nieżyjący od 2000 roku.
Zbyszek, Danusia, Ela, Basia, Urszula, Irena i mała Grażynka.
I za pewnie dziewczyna któregoś z przystojnych młodzieńców.
Na zdjęciu brakuje  Krystyny i Stanisławy - najstarszych sióstr.
Urszula, Irena i Grażynka są dla mnie jak starsze siostry, z nimi spędzałam wiele czasu. I  tak jest do dzisiaj.

Tuż obok stojących był staw, a właściwie dwa.
Tyle , że jeden już w tym okresie był zasypany.
W czasie II WŚ ugrzązł  tam czołg, mieli ogromny problem,  z jego wyciągnięciem
To nic dziwnego, że miałam zakaz zbliżania się do stawu.


Babcia Anna z koziulą od której piłam mleko- bllleee

Takie piękne widoki były za domem moich Dziadków.
Dzisiaj nie ma już stawu, którego kawałeczek widać na zdjęciu. (w dolnym prawym rogu),
ani pagórków z pasami kolorowych pól.

Nie ma też; starego domu, studni, stodoły czy sadu. Nie ma beztroskich lat mojego dzieciństwa.
Życie idzie swoim torem, a my musimy za nim podążać.


Stoją wybudowane nowe domy, ale to już nie jest mój dom rodzinny w Dólnej Wsi.

Wraz z Babcią Anną, która umiera 1984 roku zamyka się pewien etap mojego życia .